Zaczęło się niewinnie. Jeden kleszcz. Wyciągnęliśmy, na drugi dzień kupiliśmy Fypryst i załatwione, jednak... nie do końca! Mijały dni. Przez kolejne godziny Rex leżał, nie mógł chodzić, nie jadł, nie pił. Pierwsze co nam przyszło do głowy - pies podtruwany przez sąsiadów, lecz podczas wyjazdu do weta wszytko było jasne. Przyczyną był kleszcz.
--> Najgorsze świństwo na ziemi <--
Rex zachorował na babeszjozę. Dostał cztery zastrzyki i nadal cierpiał katusze, lecz na drugi dzień z nieżywego zdechlaka stał się znowu radosnym, rozbrykanym szczylem, który jak zwykle gryzie i skacze, ale jednak coś się zmienia. Mijają miesiące. Dokładnie za dwa mojemu Reksiowi stuknie roczek. Już widać poprawę. Praktycznie w ogóle nie gryzie i nie skacze, choć czasem mu się zdarzy. Ćwiczymy i ćwiczymy. I są coraz większe efekty!